Znowu ten czas, kiedy jedyna rzecz constans to skrzypiący śnieg pod stopami.
Kłujące srebrne igiełki lecą z nieba. Wystawiam twarz specjalnie, by drapały moje policzki.
Nierzeczywista rzeczywistość w dusznym autobusie.
Koksowniki podpalane wciąż na nowo spalają się bezsensownie.
Nie myślę o niczym kiedy pokonuję kilka kilometrów do domu.
Ale wiem, że jest o czym myśleć. O wszystkim czego nie wiem o sobie.
A wiem nic.
Chcę.
Po prostu.
Najzwyklej.
Chcę...
Żeby już zupełnie nic nie było oczywiste...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz